Zurych Letten: nad brzegami Limmatu
To już chyba staje się tradycją, że we wtorki, kiedy w ciągu dnia mam więcej czasu dla siebie, wybieram się na Zürich Hardbrücke. Nie powiem, co mnie tam przede wszystkim ciągnie. Albo dobrze, powiem. Mieści się tam Heilsarmee Brockenhaus, czyli Second-hand Armii Zbawienia pełen książek, ubrań, winyli i czego jeszcze dusza zapragnie. Jego odkrycie może oznaczać tylko jedno: znalazłam mój drugi dom, w którym czas stoi w miejscu, a ja przemykam między regałami i kupuję używane filiżanki, talerze, kufle na piwo, termosy do kawy, kosze wiklinowe, puzzle, okulary przeciwsłoneczne. Na szczęście tylko w myślach. Póki co staram się nie zaśmiecać swojego życia zbędnymi rupieciami, nawet jeśli do mnie wołają, ćwiczę silną wolę i mówię wam, drogie rupiecie, stanowczo NIE DZIŚ.
Co innego książki, buty i ubrania. A tego dnia akurat szczęście mi sprzyja, bo za niewielką sumę nabywam flanelowe wdzianko z szarotkami. Uradowana tak oryginalnym łupem opuszczam Heilsarmee Brocki i ruszam w nieznane. Drugi punkt wtorkowego programu to podbój kolejnych zuryskich zakamarków. Bez planu miasta i planu w głowie. W promieniach słońca - dosłownie - mknę przed siebie, a nogi niosą mnie same. Uwielbiam to uczucie. To gdzie mnie dzisiaj zabierzecie?
Co innego książki, buty i ubrania. A tego dnia akurat szczęście mi sprzyja, bo za niewielką sumę nabywam flanelowe wdzianko z szarotkami. Uradowana tak oryginalnym łupem opuszczam Heilsarmee Brocki i ruszam w nieznane. Drugi punkt wtorkowego programu to podbój kolejnych zuryskich zakamarków. Bez planu miasta i planu w głowie. W promieniach słońca - dosłownie - mknę przed siebie, a nogi niosą mnie same. Uwielbiam to uczucie. To gdzie mnie dzisiaj zabierzecie?
Przechodzę przez Wipkingerbrücke na drugą stronę Limmatu. To jedna z dwóch rzek, która płynie przez miasto. Wypływa z Jeziora Zuryskiego i biegnie dalej w kierunku północno-zachodnim, uchodząc do rzeki Aare. Spaceruję wzdłuż brzegu po stronie dzielnicy Wipkingen w kierunku centrum. Nie jestem sama. Wzdłuż drogi z naprzeciwka pędzą przed siebie Szwajcarzy-biegacze, których nie sposób zliczyć. Tu i tam nad brzegiem przysiadają pojedyncze jednostki, zapatrzone w siebie, lub przed siebie, ewentualnie spożywające lunch. Jest cicho i słonecznie, a ja myślę sobie, jak to wspaniale jest mieć wolny środek dnia i móc go spędzać akurat w Zurychu.
W Zurychu, który zresztą po raz kolejny mnie zadziwia. Okolica, którą przemierzam, z dzielnicy Wipkingen przekształca się w Letten i obfituje w szeroko pojęte dzieła sztuki. Muszę przyznać, że prędzej przywodzą mi one na myśl berlińskie zakamarki, niż miasto, które ma być kwintesencją helweckiego dobrobytu. Spacerując wzdłuż pomazanych murów i murali, zwracam jednak uwagę na wszechobecny brak śmieci. Berlińskie bazgroły nie są w stanie mnie zmylić, jednak jestem w Szwajcarii!
Przechodząc obok nieczynnego już Dworca Letten, mijam tablicę, która informuje przechodniów o tym, w jaki sposób wykorzystywana jest przestrzeń, teoretycznie wyłączona z użytku. Tam gdzie kiedyś mieścił się parking, ma powstać miejsce, w którym ludzie będą się spotykać, aby wspólnie dyskutować, eksperymentować i pracować nad różnego rodzaju projektami: artystycznymi, muzycznymi, socjalnymi, czy co komu się jeszcze wymyśli, bez tematycznych ograniczeń. Wystarczy mieć pomysł i chęć do działania - to właśnie tutaj można realizować swoje idee. Bez względu na wiek, płeć, wagę, wzrost i przekonania. Peace & love. A jeśli o mnie chodzi, to powiem tyle, że nie pierwszy raz spotykam się w Zurychu z takim sposobem zagospodarowania wolnej przestrzeni i jak najbardziej popieram takie przedsięwzięcia.
Wtorkowe popołudnie nad brzegami Limmatu nie przestaje tętnić życiem. Szwajcarscy biegacze mijają mnie bezustannie, spacerowicze z pieskami, dziećmi i wózkami dla dzieci, podążają przed siebie. Wyprzedzam to jednego, to drugiego, mijam kolejny most i pomost, na którym Szwajcarzy wciąż raczą się lunchem i dyskusjami, z pewnością o projektach, i tylko w oddali jeden człowiek wyraźnie niczym się nie przejmuje i śpi słodko w promieniach słońca.
Przy moście Drahtschmidlisteg zaczynają w oddali majaczyć sylwetki wieży Biblioteki Głównej i Landesmuseum. Najwyraźniej zbliżam się do centrum miasta. Mijam jednak kolejne, warte uwagi, miejsce. W budynku, w którym w XVIII wieku mieściło się uzdrowisko, a następnie browar, od 1988 roku działa intensywnie Jugendhaus Dynamo, czyli nic innego jak cel dla młodzieży i, jak mówi informacja na stronie, "młodych dorosłych", którym nie obca jest chęć wzięcia udziału w różnego rodzaju kursach, warsztatach, wystawach i koncertach. Mieszczą się tu też galerie, klub muzyczny, restauracja - dla każdego coś miłego. To kolejne miejsce w Zurychu, gdzie ludzie gromadzą się ze swoimi ideami, aby wprowadzić je w życie. Kilkakrotnie spotkałam się ze stwierdzeniem, że Szwajcaria to kraj powolny, w którym mało co się zmienia. Może w niektórych kwestiach tak, ale w przypadku kultury młodzieżowej Zurych z pewnością nie pozostaje w tyle w porównaniu chociażby z polskimi miastami. Tak, wiem, że Zurych to nie cała Szwajcaria.
Tymczasem z prawej strony Limmatu wyłania się Sihl, jej młodsza siostra, która wypływa z kantonu Schwyz, aby właśnie w Zurychu, tam gdzie kończy się park Platzspitz, połączyć się z nią. Stoję sobie i wpatruję się w ten styczniowy, ale jednocześnie ciepły krajobraz. Park, w którym się znajduję należał do ulubionych miejsc Jamesa Joyce'a w czasach, kiedy mieszkał w Zurychu. W latach 80' zaś tysiące Szwajcarów i przyjezdnych urządzało tu sobie komuny, w których do woli oddawali się narkotykowym uzależnieniom. Dziś na Platzspitz, tam gdzie kończy się rzeka Sihl, kończy się również moja wycieczka. Jest cicho i słonecznie, a ja wciąż myślę sobie, jak to wspaniale jest mieć wolny środek dnia i móc go spędzać akurat w Zurychu.
Warto wiedzieć:
Heilsarmee Brocki - second-hand
Adres: Geroldstrasse 29, Zurych
Zalety:
- SZEROKI asortyment od biżuterii, przez książki i ciuchy, aż po meble i sanki,
- bardzo przystępne ceny jak na szwajcarski second-hand,
- rzeczy w dobrym/bardzo dobrym stanie.