Solnogród



Austria. Austria. AUSTRIA! Ten wpis zdecydowanie nie będzie obiektywny. Bo będzie o Austrii! A mam sentyment do Austrii jak stąd do... Austrii! I za każdym razem, kiedy jestem w Austrii myślę sobie "Ojojoj! Jestem w Austrii!".

Solnogród, moi drodzy. Solnohrad, Salcburk, albo po prostu Salzburg - jak Bóg przykazał. Ale Solnogród brzmi tak ładnie, tak po naszemu, że postanawiam uparcie operować tą nazwą. To idealne miasto do odwiedzenia w grudniu. Dlaczego? Bo... każde miasto w Austrii jest idealne do odwiedzenia o każdej porze roku. A więc również i w grudniu. A tak na poważnie: "coś" mnie zawołało, jak zwykle, i poczułam, że mam do spełnienia pewną misję. Miejsce, które usłyszałam położone jest 20km na północ od Solnogrodu. Terefere, nie powiem, co to. Bo to miejsce zasługuje na osobny wpis. Pozostanę zatem tajemnicza, zostawiam austriackie wioski na potem i ruszam do MIASTA. Chodźcie!





Tak sobie właśnie spacerujemy, bez celu, bez poczucia czasu, włóczymy się tam, gdzie nas oczy poniosą, co nam Solnogród w sobie da, to weźmiemy. Szybko trafiamy na atrakcję, którą o tej porze roku można spotkać w wielu europejskich miastach: jarmark bożonarodzeniowy na starym mieście (o tym też w osobnym wpisie). Myślami odpływamy chwilowo do rodzinnych domów, bo w końcu święta tuż tuż. Przez cały weekend marzy nam się solnogrodzki śnieg, który jednak nie jest nam dany. Trudno, myślę sobie i staram się skoncentrować na pięknym Altstadt, którego kolory od progów po dachy utrzymane są w chłodnej tonacji. Jest świeżo i przejrzyście. To nie Szwajcaria na bogato i nie Niemcy na pruskie mury. To Austria! Pełna lekkości i finezji. Historyczne centrum Solnogrodu, które od prawie 20 lat znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, zachwyca mnie swoją delikatnością. W dodatku grudniowo-bożonarodzeniowa aura wynagradza nam w zupełności brak solno-śniegu.

Za rogiem, za zakrętem, po drugiej stronie ulicy - muzyka jest wszędzie. Spróbowałaby nie być. W końcu to w tym mieście urodził Wolfgang. Amadeusz. Mozart. Za każdym rogiem czają się małe i wielkie, uliczne Mozarty, skrzypki na dachu i  wszędobylscy Indianie grający "Time to say goodbye" na fletni pana. Nie brakuje również świątecznych melodii. W końcu mamy grudzień. Grudzień w Solnogrodzie, w rozmuzykalnionym mieście Wolfganga. Amadeusza. Mozarta.



Nogi niosą nas do Festung Hohensalzburg, który góruje nad Starym Miastem Solnogrodu. Trudno go nie zauważyć, bo to jeden z największych zamków w Europie. W dodatku, jak na średniowieczną budowlę, jest całkiem nowoczesny, bo ma wifi. Obchodzimy fortecę dookoła, z której rozpościera się widok na Stare Miasto z Katedrą Świętego Ruperta, kościołem Franciszkanów, domem Mozarta i rzekę Salzach. W kamienicach przy zabytkowych uliczkach pochowane są kawiarnie i cukiernie, których liczba daje się we znaki. To miejsca, w których bywali austriaccy aktorzy i muzycy, z Wolfgangiem (Amadeuszem. Mozartem.) na czele. W jednej z nich, w 1890 roku wymyślono słynne Mozartkugel - czekoladki w kształcie kuli, nazwane na cześć wielkiego kompozytora.

Zupełnie przypadkowo (tak to jest, jak się nic nie planuje i po prostu idzie, gdzie nogi poniosą) trafiamy do ogrodów położonych przy pałacu Mirabell. To tutaj znajduje się słynna fontanna, na której w 1965 roku Julie Andrews ottańczyła i odśpiewała wraz z siódemką dzieci słynne Do Re Mi w filmie The Sound of Music. I właśnie dlatego od czasu powrotu nie mogę uwolnić się od piosenek z musicalu, które chodzą za mną krok w krok.




Solnogród pozostanie w moich wspomnieniach bardzo wyrafinowanym miastem, pełnym muzyki i przenikającej, chłodnej atmosfery, która ma swój niepowtarzalny urok. Trudno mi stwierdzić inaczej, tak jak wspomniałam na samym początku, chłonę Austrię tylko i wyłącznie przez sentymentalne okulary. Nie czas teraz na opowieści, skąd się bierze mój austriacki sentyment, choć myślę, że jest to bardzo ciekawa historia. Ale nie, nie. Zostawię to na kiedy indziej, lubię być tajemnicza. Na koniec mam jeszcze parę momentów, na które trafiłyśmy w czasie naszego solnogrodzkiego spacerowania. Wśród wielu fotograficznie standardowych wrażeń udało mi się również wychwycić te mniej powtarzalne. A takie właśnie cieszą najbardziej:





Share this:

,

CONVERSATION

6 komentarze:

  1. lubię czytać Twoje notki. Są takie... dziecięce. Nie dziecinne, dziecięce właśnie. Jak baśnie. Albo bajki. I mądre i ciekawe i wzruszające... I piękne zdjęcia...
    Mogłabyś napisać książkę. Czekam na to. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten miły komentarz! I trafnie mnie odbierasz, wszystko, co robię to tak naprawdę podświadomy powrót do dzieciństwa. Książka w swoim czasie :) Nie wiem, czy wydam, ale napisać - napiszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. i dziękuję, odkąd przeczytałam wpis, mam nowy ulubiony film.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się :) Ja nadal słucham piosenek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kaczuszki, zdjęcia, klimat :) jak tu miło :) Zimowo :):):)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dokładnie! Mimo braku śniegu i temperatury na plusie aura była naprawdę zimowa. Cieszę się, że to widać :)

    OdpowiedzUsuń