Biblioteka na końcu świata. The library at the end of the world.

Notka z okazji Międzynarodowego Dnia Książki dla Dzieci


Some of my Polish friends claims that I live at the end of the world. It seems to me I have always lived in Oulu, but it's ok, call it as you wish. Fortunately my end of the world owns a building, that I can't imagine to live without. A library! A place that I've easily got addicted to. Especially children's department of the library, where I use to come every day or sometimes every second day. And simply go over Swedish, English and Finnish books on the shelves, admire the illustrations and try to understand what are they about :)

Od czasu do czasu ktoś ze znajomych pisze mi: „Pozdrawiam koniec świata”. Albo pyta: „A jak się masz na tym swoim końcu świata?”. Osobiście czuję się bardziej mieszkańcem Oulu, niż końca świata, ale w porządku, w porządku, jak zwał tak zwał.
Na szczęście na moim końcu świata znajduje się pewien potężny budynek, którego brak w każdym mieście z pewnością przyczyniłby się do końca świata, tego prawdziwego w dodatku. Biblioteka! Miejsce, gdzie rower sam mnie niesie, które uwielbiam i od przebywania w którym jestem mocno uzależniona. Koniecznie musicie zobaczyć jedno z najwspanialszych miejsc z mojego (a niech już wam będzie!) końca świata.

Wchodzimy! Korytarz, parter, sala codziennie napełniana świeżymy gazetami. Nie. Sala komputerowa. Nie. Kawiarnia, oczywiście samoobsługowa - darzę ją sentymentem, ale nie.  Pierwsze piętro, oddział książkowy, gdzie zawsze można przyjść i poczytać, kątem oka spoglądając na urocze domki w centrum miasta za oknem. Prawie, ale nie. Lewe skrzydło pierwszego piętra, oddział dla dzieci. TAK! To tu chciałam was zaprowadzić.

Co tu takiego niezwykłego? Drewniane regały, kolorowe fotele, biegające dzieci. I książki. Mnóstwo książek, jak to w bibliotece. Przede wszystkim po fińsku, bo jakby nie patrzeć jesteśmy w Finlandii. Sporo po szwedzku i po angielsku, trochę mniej w innych językach, ale nawet udało mi się znaleźć kilka polskich wydań. A ja, jako że mogłabym dniami i nocami czytać i przeglądać książki dla dzieci, chodzę między półkami, pożyczam i oddaję, pożyczam i oddaję, no po prostu pożyczam i oddaję!
- To ile można wypożyczyć maksymalnie książek? Pięć czy sześć? – Pytam pewnego dnia.
- Szesnaście – odpowiada bibliotekarka.
- Szesnaście? – Pytam ze zdziwieniem. Z pewnością się przesłyszałam.
- No przecież mówię, że sześćdziesiąt – słyszę w odpowiedzi.

Sześćdziesiąt! Tego dnia moje życie nabrało kolorów. Teraz już tylko pożyczam, pożyczam i pożyczam i nacieszyć się tym pożyczaniem nie mogę.
Konkluzja? Muminki po szwedzku, setki książek, które jeszcze nie ujrzały świata dziennego w Polsce, a do których mam dostęp, mój ulubiony stolik przy oknie z widokiem na rzekę i wyspę Pikisaari, przy którym piszę listy… No sami powiedzcie, jak tu nie kochać lewego skrzydła na pierwszym piętrze, w bibliotece na końcu świata?

Maszyna do pożyczania książek. Wystarczy przesunąć kod książki po blacie potem otrzymujemy "paragon" i książkę można uznać za oficjalnie pożyczoną.
Nawet Kubuś Puchatek po łacinie się znalazł :)

Share this:

CONVERSATION

3 komentarze:

  1. Kubuś Puchatek po łacinie!!! Mózg rozjebany xD Zarąbiiista biblioteka, ja też tam chce ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok, inaczej sobie wyobrażałam to miejsce! Miało być ciemno, ciasno i mało nowowcześnie! I kocham ilość książek, które można wypożyczyć! Czy ty na te książki masz jakąś walizkę na kółkach?? ;)
    Aśka

    OdpowiedzUsuń
  3. O. Dzień dobry! Teraz czekamy na konkrety, czyli co z tej wypożyczalni było najfajniejszego. :-) Pozdrawiam, Pani Zorro.

    OdpowiedzUsuń