Jak au pair spotkała szamana

Codzienność jak co środę. No prawie, bo tym razem, gdy po popołudniowym kursie językowym wróciłam do domu, nie czekał mnie obiad z rodziną, ale pomoc w pakowaniu. Zbliżał się długi weekend. Dzieci razem z A. - ich mamą, ruszały na Północ. Spieszyło im się bardziej niż się spodziewałam, bo kiedy weszłam do domu, okazało się, że są już prawie spakowani. Ale zanim się o tym dowiedziałam odstawiłam swój rower koło trampoliny i kątem oka zerknęłam na sąsiadów stojących przed domem. Nowi sąsiedzi? Pomyślałam sobie. Faktycznie byli inni, jacyś tacy
nowi: kobieta o czerwonych włosach, mężczyzna z twarzą pozytywnego wojownika i dwójka małych dzieci.
Aaach! Jak cudownie was widzieć! Wykrzyknęła A. wychodząc na zewnątrz i trafiając prosto na wojownika, który właśnie podnosił syna na trampoline. To byli kiedyś nasi sąsiedzi. Mieszkali tu obok, wytłumaczyła mi.
Zabrałam się do moich au-pairowskich zadań. Trzeba było zanieść dziecięce rzeczy do bagażnika, upewnić się, że każdy ma spakowane rękawiczki, czapkę, gumiaki, kurtkę i spodnie przeciwdeszczowe.
Rozmawiasz z dziećmi po szwedzku? Usłyszałam pytanie, po tym jak chłopcy starali mi się wytłumaczyć, jakim pojazdem będą jeździć w czwartek po lesie ("coś pomiędzy motorem a autem" - chodziło o kład). Odwróciłam się i zobaczyłam wojownika. Zaczęliśmy rozmawiać, standardowo: a że jestem z Polski, a że au pair, że lubię Północ, że chciałam być w Szwecji, ale wylądowałam w Finlandii i teraz uczę się i fińskiego i szwedzkiego. Ja też rozmawiam z dziećmi w dwóch językach, powiedział wojownik. Tylko, po lapońsku. Jestem Lapończykiem. Moja żona jest Finką i mówi do dzieci po fińsku...
Oczy wyszły mi na wierzch. O niskim wzroście, ciemnych włosach i szamańskich oczach. Że też od razu nie zgadłam, że nie jest Finem, tylko LAPOŃCZYKIEM. Przez resztę rozmowy naprawdę musiałam się powstrzymywać, żeby nie zacząć skakać z radości (po raz pierwszy w życiu spotkałam Lapończyka, no sami rozumiecie!), nie zwracając uwagi na podejrzliwe spojrzenia A., a już tym bardziej czerwonowłosej żony (dam głowę, że jest czarownicą). Skryty, zamknięty w sobie człowiek Północy rozmawiający z przypadkowo spotkaną dziewczyną dłużej niż pięć minut, to z pewnością powód do niepokoju. Ostatecznie nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. A. odpaliła białą Toyotę i pognała z dziećmi na Północ, a ja wróciłam do domu, z dźwięczącym w uszach czymś na kształt "kaayjdeklskda fsfieela", co niby miało znaczyć "Jestem Lapończykiem, a to są moje dzieci", oczywiście po rdzennemu lapońskiemu.

Nie, nie piszę Wam o tym po to, aby oznajmić, że mam zamiar rozbijać fińsko-lapońskie rodziny. Cała sytuacja przypomniała mi tylko to, że najbardziej niesamowite rzeczy przychodzą do nas w najmniej oczekiwanych momentach i kryją się tam, gdzie najmniej się ich spodziewamy - ot tak na przykład tuż pod naszym domem, pomiędzy samochodem a trampoliną. Wiem, wiem, to przecież takie oczywiste. Patos na kółkach. A wszystko przez lapońskiego wojownika z szamańskimi, niedozapomnienia oczami (i z dwójką dzieci, echh!).


A tak w zasadzie to kim są ci Lapończycy (inaczej Saamowie)? Są to rdzenni mieszkańcy Laponii, krainy geograficznej obejmującej północną część Finlandii, Rosji, Norwegii i Szwecji. Lapończycy są pierwotnymi mieszkańcami Skandynawii, absolutnie nie wolno ich mylić z Wikingami! Można ich łatwo skojarzyć z ciepłymi wełnianymi swetrami, rybołóstwem, reniferami, życiem w ciemnościach i ciężkich warunkach atmosferycznych (prawdziwi twardziele) i oczywiście językiem lapońskim, który jak widać wciąż jest w obiegu.

Share this:

,

CONVERSATION

3 komentarze:

  1. wow!!! To jak spotkać Eskimosa, nie? :)
    I zdjęcie super

    OdpowiedzUsuń
  2. Łaaaał, zazdroszczę! Ja na przykład nie mam szansy na spotkanie Azteka ;)

    OdpowiedzUsuń