Santa Claus Village - prawdziwa historia
Tam, gdzie spod śniegu wyłania się linia koła podbiegunowego. Tam, skąd odjeżdża świąteczny pociąg Coca-coli. Tam ja ustawiam się w kolejce do biura PRAWDZIWEGO Świętego Mikołaja. Przede mną gnieździ się rój rozkrzyczanych Włochów. Za mną zniecierpliwiona rodzinka z Niemiec. Dalej Rosjanie i Azjaci. A jeszcze dalej... nie wiem, bo mój wzrok aż tak daleko nie sięga. Ludzi jest mnóstwo. W końcu mamy grudzień - miesiąc, w którym każdy przypomina sobie, ze Święty Mikołaj przecież istnieje.
Im bliżej drzwi, tym bardziej czuję, że ogarnia mnie stres. Mam wrażenie, że stoję w międzynarodowej kolejce do spowiedzi. A kiedy nadchodzi moja kolej...
- Dzień dobry! - wita mnie elf po polsku. - Jesteś gotowa?
- Nie wiem - mówię, po czym wchodzę do środka. Rozglądam się. Po prawej stronie na wielkim tronie (rym!) siedzi prawdziwy Święty Mikołaj.
- Hej! Siadaj! Skąd przybywasz? Co robisz w Finlandii?
Jestem trochę onieśmielona i kiedy odpowiadam na pytania, mam wrażenie, ze mówię same głupoty.
- Dobrze, dobrze - słyszę w odpowiedzi głos Mikołaja, który wydaje się być trochę znudzony. - A teraz popatrz się tam!
Dopiero teraz zauważam, ze tuż za wielkim statywem na przeciwko ukrywa się elf, który w tym samym momencie oślepia mnie blaskiem lampy. "Veri good!", mówi elf uśmiechając się sztucznie, niczym nawiedzony klown. Po paru sekundach pada następne zdjęcie. "Veeeeri goood!", słyszę po raz drugi.
- Dziękuję! - Mówi Święty Mikołaj.
- Ja też dziękuję. - Odpowiadam.
Wracam do miejsca, gdzie zostawiłam kurtkę i plecak, wzrokiem mijam się ze zniecierpliwionymi Niemcami.
I tyle przyjemności. Całe przedsięwzięcie trwało nie więcej niż pięć minut.
Kiedy Santa Claus wypytuje niemieckie dzieci, czy były grzeczne, a nawiedzony elf po raz kolejny oślepia blaskiem lampy całe biuro, schodzę do sklepu, gdzie urzędują elfy. Tu mogę odebrać swoje zdjęcie. Oczywiście za drobną opłatą, najtańsza wersja kosztuje 25 euro.
- Dobrze się wam tu pracuje? - Zagaduję jednego elfa.- Dobrze jest być elfem Świętego Mikołaja - słyszę w odpowiedzi.
Nie jestem zawiedziona. Rozumiem, że praca Świętego Mikołaja do najłatwiejszych nie należy: całodniowe siedzenie na tronie w niewygodnym przebraniu, zadawanie w kółko tych samych pytań i wysłuchiwanie tych samych samych odpowiedzi. Nawiedzony elf-fotograf też z pewnością nie ma łatwo. Bez przerwy musi się sztucznie uśmiechać i do tego samego zachęcać ludzi, w przeciwnym razie wyjdą smutni na zdjęciu i jeszcze, nie daj Boże, nie zechcą go potem kupić. Zdjęcie na pewno będzie miłą pamiątką, ale niestety nie odczułam magii tego miejsca. Może niepotrzebnie się nastawiałam? Może jestem już "za duża"? A może po prostu od początku jej tam nie było? Kto wie...
0 komentarze:
Prześlij komentarz