Iść w stronę słońca - Brunni, Engelberg


Jest takie miejsce na Ziemi, gdzie myśli latają wysoko na niebie. To Engelberg, miasto w centrum Szwajcarii, w kantonie Obwalden. Miasto, to za dużo powiedziane. Prawie czterotysięczna wioska, to już lepiej. Z pięknymi, ludowymi domami, sklepami z odzieżą sportową i tysiącami metrów gór, panującymi dookoła.



Engelberg otoczony jest pasmem Alp Urneńskich, należącym do Alp Berneńskich, które są częścią Alp Zachodnich. Sama wioska leży na 1050m n.p.m. Deszcz, czy słońce - tutaj nie patrzy się pod nogi, ale idzie przed siebie drobnymi uliczkami, z których wszystkie prowadzą w jednym, jedynym kierunku. Góry przyciągają swoją magnetyczną siłą każdego, kto znajdzie się w tym urokliwym miejscu. Zamiast szelestu jesiennych liści słychać ciszę płynącą z wszechobecnych szczytów, które spoglądają z wysokości na wszystkich wędrowców.



Spacerujemy uliczkami spoglądając na hotele rozsiane na wzgórzach i nieliczne domy, poustawiane rzędami wzdłuż chodników. Dookoła jest pusto. Tylko na jednym z balkonów ktoś się opala. Zaczynam rozmyślać, jak wyglądałoby moje życie, gdyby przyszło mi być mieszkanką Engelberga i móc opalać się na własnym balkonie, z widokiem na ośnieżone Alpy, w środku listopada. Chyba nie najgorzej, gdybym tylko nie musiała się opalać, bo w ogóle tego nie lubię. Tymczasem zza balkonu wyłania się mały, czerwony punkt, sunący na linach w górę. To Brunni-Bahnen, jedyna czynna jeszcze o tej porze roku kolejka w Engelbergu.



Dzięki czerwonemu wagonikowi na linach szybko docieramy na górę Ristis. Znajdujmy się w rejonie Brunni, najbardziej nasłonecznionym miejscu w całej okolicy. Stąd możemy jechać jeszcze dalej, ale tym razem wybieramy opcję "na butach". Mijamy górski rozgardiasz, znajdujący się przy stacji: zatłoczoną restaurację, wielki plac zabaw i letni tor saneczkowy. Wychodzimy na spokojną przestrzeń obłożoną zielenią i gdzieniegdzie drzewami iglastymi. Wspinamy się coraz wyżej i coraz bliżej słońca, które tego jesiennego dnia promieniuje z ogromną siłą. Bezchmurne niebo i naszą wędrówkę ubarwiają kolorowe paralotnie, sunące lekko ponad szczytami.






W czasie drogi co jakiś czas obracamy się za siebie. Za nami piętrzy się królewski szczyt Titlis, największa góra w kantonie Obwalden, której całą powierzchnię pokrywa lodowiec. Idziemy dalej, mijamy zakręt, Titlis z lewej, robimy zdjęcie. Kolejny zakręt, Titlis z prawej, robimy zdjęcie. Doprawdy, ta góra to wspaniała modelka. Jestem pod wrażeniem, kiedy spoglądam na tą małą, ale zarazem ogromną część świata. Pod wrażeniem, które ma 3238m n.p.m.


Naszym celem jest Härzlisee, małe, alpejskie jezioro, znajdujące się tuż przy schronisku Brunnihütte. Dookoła jest gwarno i tłoczno, jak to w słoneczną niedzielę. Dzieci biegają we wszystkie strony świata, dorośli odpoczywają przy drewnianych stołach, ktoś się opala, ktoś rozpala grilla, ktoś wszedł do Härzlisee (to akurat ja). Mija mnie pan rozmawiający przez telefon: "No pięknie tu jest, pięknie..." - opowiada zachwycony. Mimo wielu ludzi dookoła, to właśnie obecność potężnej natury jest tu najbardziej wyczuwalna. I ja znajduję chwilę, żeby nacieszyć się tym, co dał mi dzisiejszy dzień: słońce, góry i lodowiec. Mimo ogólnej wrzawy, czuję przez chwilę, że jestem tu sama. No pięknie tu jest, pięknie...




Wracamy do Engelberga w porze późno obiadowej. Kiedy dzieciaki wciąż biegają w krótkim rękawku po górach, rozpieszczane przez słońce, na dole jest już tylko 5 stopni. Wioska tonie w chłodnym cieniu, wieczór zbliża się nieubłaganie. Na górze wciąż zabawa trwa, a mały Engelberg powoli układa się do jesiennego snu. Dobrej nocy, Szwajcario.

Share this:

CONVERSATION

1 komentarze: