Morskie opowieści

Wczoraj miałam dziwny dzień. Rano do mojego pokoju weszła trójka dzieci, a ja powiedziałam "spadajcie". Po polsku oczywiście.
Kto mnie zna, ten wie, że bardzo lubię dzieci, że dużo jestem w stanie dla nich zrobić i długo z nimi wytrzymać. Bo dzieci są fajne. Może nawet fajniejsze od dorosłych. 
Ale czasem po prostu ma się dość nawet tego, co się bardzo lubi.
Wczoraj najfajniejsze było morze. Nad morzem nie było dzieci, a jeśli nawet gdzieś były to siedziały cicho tak, żebym ich nie zauważyła. Był piasek, chłodny wiatr i wieża widokowa.

Oulu ma wszystko - mosty, rzeki, jeziora, zapory wodne, lasy, wyspy i morze. Wszystko, poza górami. Ale ja przez znaczną część swojego życia mieszkałam na Południu Polski, wśród gór i pagórków, więc naturalnie wzniesień mi tu do szczęścia nie potrzeba.
Naturalnie też zawsze uwielbiałam morze. Bo morze to marynarze i piraci, oraz ta wielka tajemnica kryjąca się gdzieś w głębi (ośmiornice, płaszczki, mała syrenka - wiadomo o co chodzi). Morze jest jak nadchodzące dni, nie masz pojęcia co się tam czai.
Do morza mam blisko. Dwadzieścia minut na rowerze. Myślę, że mogę się nazwać stałym bywalcem. W grudniu pojechałam tam z Aino, aby  zobaczyć zorzę polarną. Żadna z nas nigdy przedtem jej nie widziała. Zorzy oczywiście nie było i w zasadzie zmarzłyśmy tylko. Ale kilka tygodni później, zupełnie przypadkowo oglądałyśmy ją razem w środku miasta. W marcu wybrałam się tam z Joonasem. Spacerowaliśmy po morzu. Dla mnie było to przeżycie ekstremalne. Nie przypominam sobie, aby w moim życiu coś zamarzło na tyle, żeby po tym bezpiecznie spacerować. Dla Joonasa nic nowego. Przez całe życie mieszkał na wyspie, do której nikt nigdy nie zbudował mostu. W lecie przeprawiał się do domu łodzią, a zimą każdego dnia maszerował po lodzie.
Kiedyś byłam tam z Bartem. Zlał nas deszcz. Kiedyś sama i spotkałam renifera. Wczoraj z Lillą. Drwiłyśmy z ludzi w płaszczach i tylko powtarzałyśmy sobie: "this is Finnish summer".
Uwielbiam to Finnish summer.

Share this:

CONVERSATION

2 komentarze: